Home

Kolej, rzeka Liwiec, zabawa, przygoda, rodzice i dzieci!!!

Posted by beata | On: cze 17 2019

Środek czerwca, gorąco i jedno życzenie – znaleźć się nad wodą, gdzieś, gdzie można polubić świecące słońce i temperaturę powyżej 30 stopni. Najlepiej razem z innymi, bo tak jest najfajniej.

Od kilku tygodni żar leje się z nieba, wokół zapowiadane intensywne burze, a my mieliśmy zaplanowaną wycieczkę nad rzekę. Podjęcie decyzji, że jednak jedziemy oznaczało śledzenie mapy pogody, liczenie na szczęście choć samo szczęście nie wystarcza. Trochę tego szczęścia jednak mieliśmy, bo decyzja podjęta w samo południe – jedziemy!
Dorośli chyba nie byli do końca przekonani, że będą wchodzili do wody, albo nie chcieli zapeszać i nie wszyscy wzięli stroje do kąpieli. To jednak w niczym nie przeszkadzało. Pojechaliśmy gotowi na przygodę. A możliwości przygody było wiele – dla niektórych pierwsza podróż pociągiem, dla innych pierwsza wyprawa nad rzekę; dla jeszcze innych wspólna z rodzicami zabawa – nie zawsze łatwo ją zorganizować bez grupy.

Pierwszy etap czyli przejazd pociągiem. Sama przyjemność – wiadomo – ładne widoki, klimatyzacja, wygodne ławeczki do siedzenia. Czego chcieć więcej w podróży:) Wysiedliśmy w Urlach – znanej miejscowości letniskowej w pobliżu Warszawy. Spokojnym krokiem udaliśmy się nad rzekę mijając mały zagajnik, most i kilku letników. Po drodze było wprawdzie trochę marudzenia, bo dzieci nie są przyzwyczajone do spacerów dłuższych niż 10 minut. Na szczęście nie szliśmy zbyt długo – 30 minut było w sam raz, aby dotrzeć na miejsce.

Nad rzeką było już wiele osób, ale miejsca dla wszystkich wystarczyło. Po rozbiciu naszego małego obozowiska jak na wędrowców przystało, poszliśmy zbadać teren. Oczywiście na widok wody dzieci zanurzyły się w niej całkowicie, a nie było to łatwe, bo woda do kolan więc trzeba było się położyć na dnie.

Oczywiście rodzice, świadomi wodnych atrakcji, ale też konieczności obserwacji dzieci, stale towarzyszyli nam w zabawach. Młoda kadra – czyli pani Karolina i „nowa” pani Kasia przygotowały aktywności dla dzieci i rodziców. Cały czas bawiliśmy się wszyscy razem. Rodzice na moment stali się dziećmi, miło było obserwować panie i panów ochlapanych wodą, uradowanych z zabawy.

Dzieciaki nas tak bardzo zaskoczyły swoją samodzielnością, odwagą, dyscypliną, a jednocześnie nic nie straciły ze swojej spontaniczności. Po pierwsze samo wejście do wody nie było łatwe. Najpierw kłująca łąka, później błotniste i lekko strome zejście do wody, na koniec niespodzianka. Wpływająca do Liwca mała rzeka była zimna, a dwa kroki dalej już ciepły, ciepluteńki Liwiec. Nikogo nie trzeba było namawiać do zabawy w wodzie. Wręcz przeciwnie.

Zabawy były idealne i wszyscy wspaniale się bawili, a nie tworzyliśmy jednorodnej grupy. Dzieci były w różnym wieku, co chyba najbardziej nam się podobało, bo jak zwykle w zabawie wszelkie podziały są sztuczne. W przerwie podglądaliśmy smakołyki, jakie dzieciaki i rodzice zabrali ze sobą – przeważnie były to zdrowe przekąski, miło było popatrzeć jak dzieci zajadają przygotowane ogórki, rzodkiewki i zdrowe kanapki.

Szkoda było wracać, ale komary powoli wyganiały nas do domu. Droga powrotna upłynęła szybciej niż się spodziewaliśmy, Nie zdążyliśmy tylko zjeść pierogów, które kusiły swoim zapachem w mijanym barze, ale może następnym razem. Koniecznie musimy to powtórzyć. A tymczasem zapraszamy do olbrzymiej fotogalerii

Biegać, skakać, latać, pływać – aspekt terapeutyczny i wychowawczy takiego wspólnego wyjazdu

Zabierając dzieci w miejsce takie jak to, staramy się po prostu miło i radośnie spędzić czas. Dla nas, terapeutów przygotowujących program takiego spotkania ma to dodatkowy wymiar aktywności i poznania dzieci, bo wszystko co zrobiliśmy było bardzo cenne dla ich rozwoju.

Po pierwsze wspólna aktywność z innymi, wspólne pokonywanie przeszkód i trudności – od takich, jak to, że trzeba samodzielnie nieść swoje rzeczy, poprzez dostosowanie się do czasu i aktywności grupy, współpraca z innymi, zabawa „przeciwko” innym i umiejętność odczucia przyjemności w rywalizacji, niekoniecznie zakończonej własnym sukcesem.

Same aktywności na nad rzeką to rzeka terapii, które niekiedy staramy się na siłę poprowadzić w małej sali z placem zabaw trochę na niby. Takiej integracji sensorycznej nie doświadczymy w żadnym miejscu – muł w rzece, zejście z górki lub wejście pod górkę, zmiana temperatury i głębokości wody, chlapanie i przewracanie się w wodzie, przepychanki, ciągnięcie innych, przeciąganie liny, rzucanie wodnymi bombami i łapanie, słuchanie dźwięków nad wodą ale też pod wodą… Terapia ręki rozpoczęta od stóp po same koniuszki palców, dogoterapia (wokół kilka spacerujących z opiekunami psów, których nikt się nie bał), ruch rozwijający, zabawy logopedyczne dzięki dmuchaniu, krzyczeniu, parskaniu, śpiewaniu piosenek, rozmowie i komunikacji, nurkowaniu i zaciskaniu ust w wodzie lub robieniu bąbelków…

Cała masa samodzielności – od podjęcia decyzji co robię, z kim, kiedy. Poprzez pokonanie wody, aby dojść do celu, wytarcie się po zachlapaniu oczu, odrzuceniu piłki do drugiej osoby, uśmiechnięciu się, gdy ktoś mnie niechcący ochlapał.

Jest jeszcze wartość dotycząca poznania i dobrej diagnozy dzieci – co tak naprawdę potrafią i na koniec pytanie – czy warto jest o tej porze roku zamykać się w sali i nie wykorzystać tych wszystkich bodźców?

Od wielu lat prowadzimy zajęcia w Fundacji i widzimy, że warunkiem dobrej terapii jest łączenie tych form działań. Ważne, żeby pamiętać o równowadze, żeby proporcje między aktywnościami były wyrównane. Bez aktywności poza zajęciami terapeutycznymi niewiele możemy zmienić. Zarówno w kwestii ciała jak i emocji czy samodzielności. Liczymy, że rodzice widząc potrzeby dzieci i zapisując na aktywności we wrześniu uwzględnią to, że po zajęciach dzieci (niezależnie od wieku) muszą się bawić, być aktywne, biegać, skakać, latać, pływać:)

comment closed